środa, 9 października 2013

Treściwą serią po Black Sabbath cz. 2 - recenzje płyt Vol. 4, Sabbath Bloody Sabbath, Sabotage

Poza rewolucją czysto brzmieniową Sabbsi przykuli do swojej muzyki niepokojącą, często demoniczną otoczkę - widoczną w muzyce (z lubością stosowany chwyt muzyczny o posępnym brzmieniu - tryton, zwany interwałem diabła), w tekstach, w image'u zespołu wypełnionym czernią i krzyżami, a także w zainteresowaniach i zachowaniach członków zespołu. W tym ostatnim przodował Ozzy - słynne są jego zabawy z odgryzaniem głów gołębi, skręcaniem karków nietoperzy czy wciąganiem mrówek do nosa. Swoje robiły także wywiady w których mówił o morderczych myślach, które prześladowały go w dzieciństwie, albo o tym, że czuje się opętany przez zewnętrznego ducha - wszystko to nie mogło pozostać bez echa w muzycznym świecie. W innym wywiadzie mówił wprawdzie, że to tylko taka gra z jego strony, a sprawa z nietoperzem była wypadkiem, gdyż Ozzy myślał, że ma w rękach (a potem w ustach) element scenografii, ale ziarno zostało zasiane.

Vol. 4
Skład: Ozzy Osbourne – wokal; Geezer Butler – bas; Tony Iommi – gitara;
Bill Ward – perkusja
Rok wydania: 1972
Ocena: znakomite i rewelacyjne; trzeba to mieć - 9/10

Jeden z najlepszych, najciekawszych i najbardziej zróżnicowanych albumów zespołu. Jest ciężko, jest nastrojowo i nostalgicznie ("Laguna Sunrise"), jest wręcz skocznie ("St. Vitus Dance"), jest kapitalna ballada, jest agresywnie ("Supernaut"), jest nawet odjechany, psychodeliczny "FX" - choć akurat to bardziej jako ciekawostka, bo tego numeru to chętnie bym się z płyty pozbył. Świetnie się tego słucha, wszystko poukładane, skoncentrowane i choć ciężaru oraz mroku jest tu mniej niż wcześniej, to od strony pomysłów i aranżacji jest to rewelacja. Szczególnie przykuwają uwagę bardzo dopracowane linie melodyczne. Znów zwiększono ilość dynamicznych instrumentalnych partii; tak jak na poprzedniej płycie jest też nieco więcej dynamiki, a mniej basowego pulsu.
Rewelacyjne jest "Wheels Of Confusion" - nagranie o progresywnej strukturze, ze świetnym bluesowatym wstępem, potem przyśpieszający i przechodzący w długą partię instrumentalną. Delikatne, nasączone rozpaczą "Changes" ze świetnym fortepianem, drapieżne "Supernaut" z zabójczymi, jednymi z najlepszych w karierze riffami Iommiego i niesamowitym pulsem sekcji oraz miarowo toczące się "Snowblind". A na koniec zestaw 3 numerów o kompletnie zróżnicowanym charakterze, tworzącym eklektyczną, ale zgrabną całość - nostalgiczne, akustyczno-smyczkowe "Laguna Sunrise", surowe i rytmiczne "St. Vitus Dance" i ciężkie "Under The Sun".

Sabbath Bloody Sabbath
Skład: Ozzy Osbourne – wokal; Geezer Butler – bas; Tony Iommi – gitara;
Bill Ward – perkusja; gościnnie: Rick Wakeman - instrumenty klawiszowe;
Rok wydania: 1972
Ocena: genialne, zachwycające; arcydzieło - 10/10

Arcydzieło i najlepsza płyta zespołu. Najbardziej dopracowana, najbardziej urozmaicona, znakomita kompozycyjnie i aranżacyjnie. Nie jest to już granie ultraciężkie, niemal zrezygnowano także z przytłaczającego klimatu, ale muzyka nadal jest bardzo agresywna i pełna zadziorności. Nagrania są krótsze (średnio 5,5 minuty), ale jest to czas wykorzystany do maksimum - numery są ubite, gęste od pomysłów, zmieniają się jak żywe srebro (dotyczy to także partii instrumentalnych, które są niezbyt długie, ale nadal znakomite). Tak, jakby zespół chwycił nagrania w garść, wycisnął wodziankę i pozostawił tylko to, co ważne - sam rdzeń i konkrety. Mamy tutaj całe kilogramy drapieżnych riffów, a także najlepsze w historii Sabbsów linie melodyczne - wszystko bardzo nośne i chwytliwe. Album jest niezwykle równy i zróżnicowany - w każdym numerze dużo się dzieje i każdy obsypano hojnymi garściami smaczków i ozdobników. Mamy tu świetne rozwiązanie rytmiczne (różne są opinie o Wardzie, ale tu pokazuje klasę), kapitalne żonglowanie dynamiką nagrań (dużo przyspieszeń, ale i dużo zwolnień o rockowym zabarwieniu), a do tego aranżacyjny rozmach i kompozycyjny luz. Odważnie sięgnięto po syntezatory i inne "dziwne" z punktu widzenia Sabbsów instrumenty, jak flet, organy, melotron, kotły, bongosy, a swoje trzy grosze dołożył Rick Wakeman na fortepianie i mini moog’u. Poza "Who Are You", który nie jest w pełni przekonujący, są tu same killery.
Utwór tytułowy z miażdżącym riffem, "A National Acrobat" z rewelacyjną, ultrachwytliwą solówką oraz instrumentalny, rozmarzony i prześlicznie rozkołysany "Fluff" (jak dla mnie najlepsze spokojne nagranie BS - tuż przed “Planet Caravan” oraz “Changes”). "Killing Yourself To Live" z dynamiczną partią instrumentalną, "Spiral Architect" z tkanym na akustyku wstępem oraz skrzypcowymi wstawkami, "Sabbra Cadabra" w połowie dynamiczny rock'n'roll, potem zwalniający, zamotany basowo i klawiszowo (tu właśnie kapitalnie miesza gościnnie Rick Wakeman) oraz "Looking For Today" ze zwolnieniami podlanymi dźwiękami fletu.

Sabotage
Skład: Ozzy Osbourne – wokal; Geezer Butler – bas; Tony Iommi – gitara;
Bill Ward – perkusja
Rok wydania: 1975
Ocena: jest lepiej niż dobrze, ale jeszcze nie bardzo dobrze - 7/10

Trochę jak w przypadku "Master Of Reality" - jest ostro i ciężko, bardzo agresywnie momentami, ale wszystko to jest słabo przykuwające uwagę (choć płyta była nagrywana rok, a więc czas aby ją dopracować był). Sporo jest tu ciekawych, ostrych, szybkich ciętych riffów Iommiego, które w takim na przykład “The Writ” brzmią mocno mechanicznie i nowocześnie. Ale niestety mankamentów też tu trochę jest - sekcja gra bardzo monotonnie, a niektóre melodie są kompletnie bez wyrazu (“Am I going insane… insaaane...zzz…zzz… (i już śpię)). Ogólnie słucha się tego dobrze, ale pozostaje uczucie niedosytu - są numery, które mogłyby być świetne (“Supertzar", "Thrill Of It All", "Megalomania"), ale że nie wszystkie muzyczne puzzle zostały ułożone prawidłowo, to w efekcie numery są nierówne. Brakuje im też kompozycyjnego błysku.
Jeden z najcięższych, najostrzejszych i najbardziej dynamicznych utworów zespołu "Symptom Of The Universe" oraz rozbudowane i niepokojące "The Writ" z szaloną linią melodyczną oraz akustyczno-folkowymi zwolnieniami. Dwa numery “stracone w akcji” - w “Megalomania” mamy świetny efekt wokalny (coraz głośniejsze “echo”) w wolnej partii oraz bardzo dobry riff napędzający część dynamiczną, ale większość numeru jest niestety nudna jak flaki z olejem - bądź co bądź jest to blisko 10 minut grania, a dzieje się tam dwa razy mniej niż w numerach z poprzedniej płyty. Podobnie nierówny jest “Supertzar” - jest fajny klimat z ciekawymi chórami oraz bardzo dobra gitarowa wycinanka, ale w połowie nagrania zespół stracił koncepcję, co z tym zrobić dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz