poniedziałek, 10 października 2011

Dream Theater - “A Change Of Seasons”

Chwytaj dzień i nie płacz...

Bardzo nietypowe, hybrydowe wydawnictwo. Mamy tu 23-minutowe “ACOS” oraz kilka coverów zarejestrowanych w Ronnie Scott's Jazz Club w Londynie.
Początki tego pierwszego nagrania sięgają roku 1989 i w pierwotnej wersji miało się ono znaleźć na “Images And Words”, ale uznano, że nie bardzo się komponuje z resztą nagrań (i słusznie). “A Change...” rozrastało się więc, było szlifowane, wygładzane, dopieszczane, raz i drugi odegrano je na żywo, a w końcu, gdy fani zespołu wysłali do wytwórni nagraniowej petycję o oficjalne wydanie utworu, dokonano finalnych korekt i zarejestrowano je.
To co wyszło zapiera dech w piersiach. Tekst - częściowo autobiograficzny, częściowo fikcyjny - stworzył Mike Portnoy i jest to na pewno jedno z jego najlepszych dokonań lirycznych w karierze. Tematyka to samo życie - jego przemijanie, wzloty, upadki, ból, smutek, szczęście. Opowiedzane językiem ani nazbyt dosłownym, ani przesadnie poetyckim.
Od strony muzycznej natomiast mamy tu wszystko, co najlepsze w muzyce zespołu. Energia i cieżar, przemieszany z partiami delikatnymi, pełnymi nostalgii i refleksji. Instrumentalna wirtuozeria oraz strona kompozycyjno-aranżacyjna dopracowana do maksimum.
Klimat nagrania jest dość bliski “Awake”, z tą też płytą kojarzy się jego ciężar, swego rodzaju głębia i niepokojący klimat w nim występujący. Jest tu także cała masa emocji - w tej kategorii to również z pewnością jedno z wyróżniających się nagrań Teatru Marzeń. Kapitalna jest także współpraca całego zespołu w partiach instrumentalnych, których jest tu bardzo dużo, bo mniej więcej połowa czasu trwania numeru. Nie ma tu zbyt wielu indywidualnych popisów - ale sposób w jaki wszyscy się uzupełniają, to naprawdę ekstraklasa. Dotyczy to także nowego człowieka na pokładzie, czyli Dereka Sheriniana, który z miejsca wpasował się w zespół. Nie jest tu może jakoś bardzo widoczny, ale ozdabia całe nagranie z dużą klasą.
Każda z siedmiu części jest wyraźnie inna od pozostałych i posiada swój własny charakter, a w połączeniu - tworzą fenomenalną całość. Gdybym musiał wyróżnić jakiś fragment to byłaby to środkowa część - następujące po sobie “"The Darkest of Winters" oraz "Another World”. Pierwszy kawałek jest ciężki i stopniowo się zagęszcza, aż do kapitalnego finału. Drugi jest niezwykle przejmujący, na początku dość oszczędny, potem nabiera coraz więcej energii. I ten wściekły wokal Jamesa: “I'm sick of all Your hypocrites Holding me at bay And I don't need Your sympathy To get me through the day...”.
Ale tak naprawdę fenomenalna jest każda z 23 minut.

Druga część EPki, to - jak wyżej wspomniałem - nagrania zarejestrowane w Ronnie Scott's Jazz Club. Zawsze, gdy ich słucham to trochę żałuje, że nie umieszczono jeszcze kilku innych numerów, które wtedy zespół zagrał (szczególnie żałuję “Tears” Rush oraz “Easter” Marillion - choć nie przepadam za H-Marillionem, to ta piosenka jest kapitalna). Ale to co jest i tak prezentuje bardzo dobry poziom. Numery odegrano w większości nieco ciężej i dynamiczniej niż oryginały, co jest najbardziej słyszalne w jednej z najlepszych kompozycji Eltona Johna - “Funeral For A Friend / Love Lies Bleeding” - jest to jedna z najlepszych kompozycji Eltona Johna. I może dlatego ten numer oraz “Perfect Strangers” Purpli robią najlepsze wrażenie. Ale medley Zeppelinów (kapitalny bas Myunga!) oraz “The Big Medley” (fragmenty utworów Pink Floyd, Kansas, Queen, Journey, Dixie Dregs oraz Genesis) to również wysoki poziom. Na uznanie zasługuje wokalna wszechstronność LaBrie oraz świetna postawa Dereka, który świetnie czuje się zarówno grając lekko, eltonowsko w “Love Lies Bleeding...” jak i ciężko oraz mocarnie w “Perfect Strangers”.
W sumie trochę dziwna to EPka, ale słucha się znakomicie.

Ocena: 10 dla “ACOS”; 8 dla coverów