poniedziałek, 7 października 2013

Treściwą serią po Black Sabbath cz. 1 - recenzje płyt Black Sabbath, Paranoid, Master Of Reality

Najkrócej mówiąc: twórcy metalu. Jest wprawdzie kilka zespołów, które mogłyby powiedzieć o sobie “graliśmy metal before it was cool”, bo było przecież Deep Purple, było Led Zeppelin, było King Crimson, był Hendrix, a z mniej znanych - choćby Atomic Rooster, ale jednak to Black Sabbath byli faktycznymi pionierami metalu. Na pierwszych sześciu płytach zespołu można znaleźć gotowe przepisy na niemal wszystkie główne podgatunki spod znaku ciężkiego grania. Począwszy od klasycznego heavy, przez NWOBH, metal symfoniczny, progresywny death (w stylu Opeth), aż po doom metal. Z punktu widzenia wpływu na muzykę całej Klasycznej Pierwszej Szóstce (KP6) należałoby w związku z tym dać “10”, ale jednak różnice w jakości pomiędzy tymi płytami są spore - stąd oceny będą odarte z przesadnego szacunku.

Black Sabbath
Skład: Ozzy Osbourne – wokal, harmonijka; Geezer Butler – bas; Tony Iommi – gitara; Bill Ward – perkusja
Rok wydania: 1970
Ocena: znakomite i rewelacyjne; trzeba to mieć - 9/10

Trzy dni i sześćset dolarów. Tylko tyle było potrzebne, aby nagrać album, który stał się podwaliną dla heavy metalu. W momencie jego ukazania się był to szok, bo chociaż pobrzmiewają tutaj naturalnie echa innych klasyków - choćby Led Zeppelin (“The Wizard”), Deep Purple (“Evil Woman”) czy The Doors (“The Warning”) - to jest to zupełnie inny poziom muzycznego ciężaru i energii. Mroczne, kanciaste brzmienie, mocarna perkusja, mnóstwo świetnych i wyrazistych partii basu, majestatyczne i miażdżące riffy. Iommi gra tutaj tak, jak już nigdy potem grał nie będzie - pełno jest partii surowych, świdrujących, jazgotliwych (“The Warning” czy “Sleeping Village”). Czuć, że znaczna ich część jest improwizowana (dotyczy to wszystkich muzyków - cóż, czasu w studio było mało), co w połączeniu z mocno przeciętną produkcją dało efekt niezwykłej surowości i pierwotnego sznytu charakterystycznego dla płyt “live”. Swoje robi też wokal Ozzy’ego, który wyśpiewuje frazy głosem niższym niż później, często niechlujnie, jakby brudząc linie wokalne i w sposób wyraźnie nietrzeźwy (“The Warning”) - ale współbrzmi to z muzyką świetnie, a i charyzmy odmówić mu nie sposób. Całość utrzymana jest w wolnych lub średnich tempach, tylko w instrumentalnych fragmentach zespół nieco przyspiesza. Choć utwory momentami są trochę nierówne, to i tak nurzanie się w tej niesamowitej, gęstej atmosferze jest wręcz fascynujące.
Oczywiście znakomity utwór tytułowy - posępne misterium utrzymane w thrillerowo-pogrzebowej atmosferze, potem świetnie rozpędzające się w części instrumentalnej. "The Warning" ze wscieklymi i jazgotliwymi blues-metalowymi solówkami Iommiego, pełne swoistego mrocznego wyuzdania (do tego nagrania mogłaby tańczyć Jessica Alba w filmie “Sin City”), ze świetnym duetem basowo-gitarowym. Chwytliwe "N.I.B." z rozbudowanym intrem na basie i świetnym riffem oraz głównie instrumentalne “Sleeping Village” (choć szkoda,  że klimatyczna zwrotka pojawia się tylko na początku).

Paranoid
Skład: Ozzy Osbourne – wokal; Geezer Butler – bas; Tony Iommi – gitara;
Bill Ward – perkusja
Rok wydania: 1970
Ocena: genialne, zachwycające; arcydzieło - 10/10

Najbardziej popularna płyta zespołu i bez dwóch zdań jedna z trzech najlepszych. Znów jest niesamowity ciężar, mroczny klimat, histeryczny wokal i mocarna sekcja. Ale muzycy przenieśli wszystko na wyższy poziom - całość jest lepiej wyprodukowana, znakomicie zaaranżowana, a do tego bardziej skupiona i przemyślana. Każdy z osobna gra świetnie, a przy tym znakomicie się uzupełniają, tworząc ciekawą i pełniejszą oraz bardzo nośną muzykę. Nieco mniej jest tu surowości, a więcej płynności, co bardzo dobrze jest słyszalne także w wokalu Ozzy’ego - mniej niedbałym, mocniejszym i solidniejszym. Dużo jest tu instrumentalnych partii, zwykle mocno rozpędzonych - a wszystkie są na poziomie niezwykle wysokim. Riffy Iommiego równie ciężkie co na debiucie, ale bardziej oszlifowane i chwytliwe - w wielu miejscach jest to granie wręcz wybitne (dwie wspaniałe partie instrumentalne w “War Pigs” - ostra, chwilami jazgotliwa pierwsza i pulsująca drugą; dwie równie świetne w “Iron Man”; dynamiczna jazda w “Hand Of Doom”). Pierwsza połowa płyty to same ponadczasowe killery, a druga niemal jej dorównuje.
"War Pigs" to bez dwóch zdań jeden z najlepszych utworów w historii - ciężki, klimatyczny, ostry, a jednocześnie rytmiczny i melodyjny, okraszony kapitalnymi riffami. Subtelne, delikatnie snujące się "Planet Caravan" z transowym rytmem basu i subtelnymi gitarowymi wygibasami (jak znalazł do puszczenia sobie podczas spaceru astronauty w kosmosie) oraz wywołujący ciary od pierwszej sekundy "Iron Man" z miażdżącym riffem. Kapitalnie skontrastowany "Hand Of Doom", rytmiczne i agresywne "Fairies Wears Boots", no i największy “przebój” zespołu czyli zadziorne i niedbałe "Paranoid" (numer fajny, ale na tle pozostałych wypada jakoś - tak, wiem, że to herezna - przeciętnie).

Master Of Reality
Skład: Ozzy Osbourne – wokal; Geezer Butler – bas; Tony Iommi – gitara;
Bill Ward – perkusja
Rok wydania: 1971
Ocena: jest lepiej niż dobrze, ale jeszcze nie bardzo dobrze - 7/10

Płyta krótka - 34 minuty - w tym tylko 6 "regularnych" utworów, które oscylują koło 5 minut. Utwory zostały mocno uproszczone, trochę mniej jest w niej mroku i klimatu. Wzrosły za to nieco tempa, do tego mamy zaostrzone, nieco szybsze riffy - momentami brzmi to jak New Wave Of British Heavy Metal o ładnych kilka lat przed Judasami  oraz Maidenami. W sumie płyta ważna dla muzyki, ale z KP6 (Klasycznej Pierwszej Szóstki) jednak najsłabsza - nie ma porywających melodii (a takie “Solitude” wręcz nudzi), nie ma tak ciekawych aranżacji, mało jest też partii instrumentalnych, tak ważnych na poprzednich płytach. W sumie powalających fragmentów jest niewiele, da się za to znaleźć momenty “zmulające” i grzęznące w braku weny.
Rozpędzone "Children Of The Grave" z dynamiczną solówką Iommiego i potępieńczym zakończeniem, najcięższe na płycie i kapitalnie "ubasowione" "Lord Of This World" oraz "Into The Void" z walcującym riffem.

1 komentarz:

  1. Kuźwa. Najsłabsza z szóstki ? Przecież Master of Reality to najbardziej nowatorska płyta. Nikt nigdy tak nie grał. O ile debiut to ciężki blues to nie znajdziesz niczego podobnego przed Master of Reality, która właśnie jest chyba najlepsza. A z kolei ta plastikowo brzmiąca Sabbath Bloody Sabbath z tymi frywolnymi melodyjkami najlepsza ? Jakieś herezje na tej stronie.

    OdpowiedzUsuń