piątek, 8 listopada 2013

Obrazy i Słowa - Gra Endera (Orson Scott Card - powieść 1985; Gavin Hood - film 2013)

“Gra Endera” to jedna z klasycznych i kultowych powieści sci-fi. Z nagrodami bywa różnie - nie zawsze otrzymują je dzieła wybitne, ale w tym przypadku fakt zagarnięcia obu najważniejszych dla książek z gatunku sci-fi oraz fantasy - Hugo oraz Nebuli - był w pełni zasłużony.
Bohaterem historii jest Ender Wiggin - chłopiec, który trafia do Szkoły Bojowej i w opinii swoich nauczycieli-dowódców jest jedynym, który może pokonać Robale (Formidy) - obcą rasę, która kilkadziesiąt lat wcześniej zaatakowała Ziemię. Na każdym etapie szkolenia przed chłopcem piętrzą się problemy - pojawiające się naturalnie bądź sztucznie kreowane - które będą wymagały żelaznej woli, inteligencji i bezwzględności, a jednocześnie Ender musi znaleźć sobie sojuszników, bez których walki wygrać nie może. Tymczasem na Ziemi jego brat i siostra toczą internetową rozgrywkę, która ma wynieść jedno z nich na szczyty władzy.
Choć jest to bezdyskusyjna klasyka fantastyki, równocześnie jest to także po prostu opowieść o dojrzewaniu i samodoskonaleniu się. Ender na każdym kroku musi udowadniać swoją wartość, jego życie cały czas toczy się w wielkim napięciu, nie ma chwili odpoczynku, a jednocześnie czuje na sobie wielką odpowiedzialność - jest przecież wybrańcem. Cała otoczka związana z Robalami, treningami w stanie nieważkości, grami i testami, które mają pomóc w rozwoju zdolności przywódczych u bohatera jest bardzo poukładana i pomysłowa. A to, co jest najlepsze, to sposób w jaki Card wniknął w umysł młodego chłopca. Jego przemyślenia są niezwykle wiarygodnie - nie są ani infantylne, ani zbyt wyszukane. Czytając, cały czas ma się wrażenie, że mamy do czynienia z osobą bardzo inteligentną, bardzo ambitną, ale jednak dzieckiem, które nieraz spróbują złamać inni uczniowie lub nauczyciele. Świetnie, bardzo realistycznie prezentują się też interakcje z "wrogami" i przyjaciółmi Endera - każde działanie jest logiczne i ma swoje podstawy. Książka napisana jest żywym, dynamicznym językiem, często też “gościmy” w głowie bohatera, podsłuchując jego myśli, co zwiększa ładunek emocji i sprawia, że choć Ender ma swoje wady, to trzyma się mocno kciuki nawet nie tyle za to, by uratował ludzkość, ale dlatego, że życzy mu się sukcesu i końca “szkoleniowych tortur”. Równolegle obserwujemy jak w ogólnoświatowej sieci rodzeństwo Endera prowadzi z pełnym wyrachowaniem polityczno-społeczny dialog, co stanowi świetną przeciwwagę dla historii ich brata. A na koniec mamy kapitalne, totalnie zaskakujące zakończenie, przy czym - z powodów wyżej wymienionych - książkę czyta się znakomicie nawet gdy wiemy, co się wydarzy.

Ekranizacja tak głośnej i udanej książki była kwestią czasu, a medialny szum towarzyszył filmowi od samego początku. Powody były różne - pojawiały się zarzuty, że książka jest nazistowska; że dzieci zabijają w niej dzieci; że jest to kopia “Harry’ego Pottera” i “Igrzysk śmierci” (obie serie bardzo cenię, ale wiadomo kto był pierwszy), wreszcie zarzuty tyczące samego Carda (jest praktykującym mormonem, który jawnie wypowiada się choćby przeciwko małżeństwom homoseksualnym, co oczywiście w tym środowisku fanów mu nie przysparza).

W końcu film trafił na ekrany i okazało się, że jest to naprawdę dobre, choć nierówne kino. Pewne było, że nie uda się zmieścić wszystkiego z książki “jeden do jednego”, ale jednak ubytki w fabule są bardzo duże. O ile usunięcie całkowicie motywu “blogującego” rodzeństwa Endera jest przykre (był intrygujący i dawał książce lepszy balans), ale jednocześnie zrozumiałe, to z bardzo pobieżnym potraktowaniem, lub wręcz usunięciem, znacznej ilości wątków trudno się pogodzić. W książce jakieś 70% treści przedstawia historię Endera przed przystąpieniem do “finalnych egzaminów” - w tym czasie pozyskuje sprzymierzeńców, uczy się dowodzić - by w końcowej partii zbierać owoce tego, co miało miejsce wcześniej. W filmie proporcje zamieniono na jakieś 50/50, co sprawiło, że kluczowa część fabuły jest mocno okrojona, w efekcie czego nie czuje się tych wszystkich przeszkód, które hartowały chłopca i ma się wrażenie, że wszystko przychodzi mu o wiele za łatwo. Przykładowo, z serii pojedynków w sali treningowej, na ekran przeniesiono tylko dwa, gra myślowa została obcięta o jakieś 90%, a scena spotkania Valentine i Endera na Ziemi sprowadza się do minutowej sekwencji, w której bohaterowie wymieniają po raptem kilka zdań. Jest to o tyle niezrozumiałe, że film trwa raptem 114 minut - spokojnie można było dołożyć jeszcze ze 30 i uzupełnić sporo luk - aktualnie 2,5 godzinny film nie jest przecież żadnym ewenementem. Myślę, że gdyby reżyserię powierzono bardziej doświadczonemu reżyserowi niż Gavin Hood (którego jedynym dobrym filmem jest “Tsotsi”; poza tym średni “Transfer”, słabe “Wolverine”, a na “W pustyni i w puszczy” spuśćmy może zasłonę milczenia), to film mógłby sporo zyskać. Przykładowo, zabieg tak prosty jak dodanie od czasu do czasu komentarzy Endera z offu, w których wspominałby o swoich odczuciach świetnie uzupełniłoby to, co widzimy na ekranie.

Aktorstwo jest ogólnie na poziomie dobrym, choć jest bardzo, bardzo nierówne. Bez dwóch zdań najmocniejszy punkt to Ben Kingsley. Mazer Rackham pojawia się w sumie raptem przez kilkanaście minut, w dodatku postać jest mocno przerysowana - to legendarny bohater Ziemian i bezwzględny nauczyciel - ale każda scena z jego udziałem wypada znakomicie i jest pełna napięcia. Bardzo dobrze sprawuje się też Asa Butterfield w roli głównej (co nie było takie pewne, bo w “Hugo i jego wynalazek” był słabiutki), dobrze wypada też Hailee Steinfeld w roli Petry i Abigail Breslin w roli Valentine. Z drugiej strony sporym zawodem są sceny z udziałem pułkownika Graffa oraz major Anderson (Anderson jest czarnoskórą kobietą - ech, ta amerykańska polityczna poprawność) - ani Harrison Ford, ani Viola Davis nie wypadli do końca wiarygodnie, a interakcje między nimi z pewnością nie zostały w pełni wykorzystane. Nie ma między nimi chemii, nie czuć napięcia, postacie są papierowe i pozbawione książkowych niuansów. Kilka innych wypada z kolei z lekkością solidnego drewnianego kloca, jak sierżant Dab (na punkcie salutowania to Amerykańce mają prawdziwego hopla, vide choćby całkiem świeże “1000 lat po Ziemi”) czy Bernard, a postać Bonzo - choć w sumie nieźle wykreowana - chyba za bardzo poszła w karykaturę, także przez wygląd Moisesa Ariasa. Aktorów grających inne, bardzo ważne w książce osoby (Groszek, Dink, Alai, Peter) trudno oceniać, gdyż pojawiają się na ekranie zbyt krótko.

Strona wizualna to mocny atut filmu. Wyśmienicie prezentują się zarówno Szkoła Bojowa, planeta odbita Robalom, jak i pewne pojedyncze sceny (bardzo malowniczo ukazane starty wahadłowca). Choć sekwencji na Sali Treningowej jest w sumie mało, to wypadają bardzo dobrze - efektownie i wiarygodnie. Sceny walk w kosmosie także prezentują się świetnie - mają odpowiednią dynamikę, a ilość fajerwerków nie przysłania ich sensu. Dobry montaż i efekty dźwiękowe także robią swoje.

W sumie książka to absolutny top wśród książek sci-fi. Film wprawdzie jej nie dorównuje - wiele wątków pominięto, inne poprzestawiano, przez co sprawia on wrażenie uproszczonego. Jednak, to co pozostało na ekranie prezentuje wystarczająco dobry poziom, by “Grę Endera” oglądało się z przyjemnością, a te niecałe dwie godziny zleciały błyskawicznie.
Ciekawy jestem czy film doczeka się kontynuacji. Wyniki finansowe na razie nie zachwycają, bo chociaż obraz zajął w weekendy otwarcia pierwsze miejsca w box-office i w Stanach i w Polsce, to zarobione kwoty nie powalają na kolana (27 mln z haczykiem zarobione w USA to dopiero 35. otwarcie tego roku), szczególnie jeśli uwzględnimy duży budżet (110 milionów). W dodatku druga część sagi - “Mówca umarłych” to książka równie znakomita jak “Gra” (też zdobyła dublet - nagrody Hugo i Nebula), ale do sfilmowania jeszcze trudniejsza - mniej efektowna, stonowana, a jednocześnie - wcale nie mniej wymagająca od strony efektów wizualnych.

PS. Wersja z napisami jest jedyną słuszną. Przy okazji oglądania trailera z polskim dubbingiem ciężko się zdecydować czy spaść z krzesła ze śmiechu czy przeprowadzić seppuku.

Książka - genialne, zachwycające; arcydzieło - 10/10
Film - jest lepiej niż dobrze, ale jeszcze nie bardzo dobrze - 7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz