poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Dream Theater - "Images And Words"

Ten taniec będzie trwał wiecznie

Po wydaniu debiutanckiej płyty Dream Theater rozstali się z Dominicim oraz zerwali konkrakt z Mechanic Records, w efekcie czego znaleźli się w swoistej artystycznej próżni. Wtedy na pewno nie było im wesoło, ale patrząc z perspektywy czasu, bardzo możliwe, że znacząco wpłynęło na jakość "Images And Words". Zespół miał trzy lata na tworzenie płyty, a w sytuacji braku wokalisty, przez większość czasu koncentrowano się na szlifowaniu strony kompozycyjno-instrumentalnej. W końcu, po przesłuchaniu 200 wokalistów, trafiono na taśmę demo Jamesa LaBrie, który wkrótce stał się nowym głosem Dream Theater, a połowie roku 1992 ukazała się druga płyta zespołu.
Jak się miało wkrótce okazać - zdefiniowała ona gatunek nazwany progresywnym metalem, tak jak debiut Black Sabbath zdefiniował heavy metal, a "In Rock" Purple'i i "II" Led Zeppelin zdefiniowały rock.
Udało się tutaj bowiem połączyć instrumentalną wirtuozerię z niezwykle przemyślanymi i dopracowanymi aranżacjami, odpowiedni ciężar i dynamikę nagrań oraz niebanalne, ale bardzo chwytliwe melodie. Poza krótkim "wait For Sleep" każde nagranie jest wielowymiarowe, w każdym zmienia się klimat, nastrój, poziom energii i ostrości. To, co bardzo istotne, to zdecydowanie większa ilość fragmentów przestrzennych, spokojniejszych, zagranych bardzo oszczędnie. Drimy już wiedzą, że nie trzeba "wpychać" nut na siłę, czasami musi być więcej miejsca, żeby dźwięki w spokoju sobie wybrzmiały. Taki jest początek "Pull Me Under", gdzie proste dźwięki gitary od razu przykuwają uwagę, takie jest "Wait For Sleep", tak jest w zwolnieniach w "Take The Time" oraz "Learning To Live". Tak jest w początkowym fragmencie "Metropolis p. 1", choć tam z każdą chwilą jednak utwór się zagęszcza i nabiera mocy. Wszystkie te subtelniejsze partie są idealnym kontrapunktem dla finezyjnego instrumentalnego wypierdzielania, którego oczywiście również jest tu mnóstwo.
Muzycy kapitalnie ze sobą współpracują, solówki gitarowe płynnie przechodzą w klawiszowe, Pornoy dokonuje cudów na perkusji, nawet Myung wtrąca od czasu do czasu swoje trzy grosze i wychodzi na pierwszy plan. Jest to także płyta niezwykle melodyjna, chyba najbardziej ze wszystkich płyt DT i to zarówno jeśli chodzi o linie wokalne, jak i solówki wygrywane przez Petrucci'ego oraz Moore'a. A wszystko jest poukładane, dopracowane, każda nuta jest potrzebna i ma swoje miejsca; na każdy utwór jest pomysł i  każdy zmierza w konkretnym kierunku.
Dłuższe nagrania - trwające powyżej 8 minut - są Drimową klasyką. "Pull Me Under" to energia, moc i ciężar, "Take The Time" to dynamika, lekkość i pęd do przodu, a "Learning To Live" to trochę nostalgii i dużo rozmachu. A w każdym
dzieje się tyle, że możnaby stworzyć osobne recenzje na ich temat.
No i mamy tu "Metropolis p. 1"... Nawet ciężko znaleźć słowa, aby opisać to nagranie, które zresztą wśród fanów zespołu ma wręcz status kultowego. Niesamowity, niezwykle klimatyczny wstęp, każda zwrotna różniąca się od
pozostałych, kapitalnie pokręcona partia instrumentalna, z której wyłania się mocarne zakończenie... Jest tam tyle pomysłów, że ten kawałek powinien się rozlatywać na kawałki, a nie tylko się nie rozlatuje, ale przy każdym kolejnym
przesłuchaniu wydaje się coraz lepszy i lepszy. Gdybym miał utknąć do końca życia na bezludnej wyspie i mógł zabrać ze sobą tylko jeden utwór z historii muzyki, to byłoby to "Metropolis p. 1".
Cztery krótsze nagrania pozostają nieco w cieniu wyżej wymienionych, ale w żadnym razie nie są słabsze. "Another Day" i "Surrounded" to świetne power ballady mistrzowsko doprawione saksofonem (pierwsza) lub subtelnymi klawiszami (druga). "Under The Glass Moon" to z kolei najbardziej techniczny numer, ostry, z kapitalną grą Portnoy'a oraz z mistrzowską gitarową solówką, a "Wait For Sleep" to stonowana, wokalno-fortepianowa miniatura.
Osiem nagrań. Osiem kilerów. Godzina w muzycznym niebie.
Muzyczne arcydzieło, jeden z dwóch najlepszych albumów DT i bezwzględnie najważniejsza płyta w historii progresywnego metalu.

Ocena: 10  Genialne. Perfekcyjne. Zachwycające. Po prostu arcydzieło.
[ale tak naprawdę poza wszelką skalą]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz