Meksykańska masakra maczetą niemechaniczną
Jeden z moich ulubionych reżyserów i świetna obsada - to nie miało prawa się nie udać, ale jednak się nie udało i powstał film bardzo słaby.
Jeden z moich ulubionych reżyserów i świetna obsada - to nie miało prawa się nie udać, ale jednak się nie udało i powstał film bardzo słaby.
Rodriqez zawsze potrafił kapitalnie bawić się konwenansami, przerysowując środki wyrazu, oblepiając swoje filmy krwisto-czarnym humorem. Ale zawsze miało to w sobie jakąś myśl przewodnią, jakąś lekkość, a jak czasami się człowiek krzywił, to zaraz przeradzało się to uśmiech - bo to przecież Rodriquez puszczał do nas oko!
Tutaj tego "uroku" jest niestety jak na lekarstwo, pozostały głównie flaki, krew i brak sensu.
Historia jest prosta: były agent zostaje wmanewrowany w postrzelenie kandydata na prezydenta i stara się dociec kto i dlaczego go wrobił, a sam jednocześnie stara się uciec przed policją. Przy tego typu opowieści, podstawa to główny bohater. Musi być wiarygodny i mieć charyzmę, aby chciało mu się "kibicować". W tej kwestii jest niestety porażka na całej linii! Danny Trejo za bardzo grać nie umie, bazuje na swojej... ehm... nietypowej aparycji i do drugo-, trzecioplanowej roli oprycha nadaje się bardzo dobrze (na filmwebie ktoś nawet podaje: "62 razy zagrał mordercę, 25 razy gwałciciela, 19 razy mordercę-gwałciciela", ale nie wiem czy ktoś to faktycznie dokładnie liczył ;)), ale obsadzenie go w głównej roli, to niestety zupełnie nietrafiony strzał Rodriqueza.
Ale może jak Trejo jest jego kuzynem, to wyprosił to na niedzielnej, rodzinnej kolacji?...
W każdym razie - jak napisałem - decyzja fatalna w skutkach dla całego filmu. Maczeta w wersji Danny'ego zupełnie pozbawiony jest uroku czy charyzmy, zbyt wiele celnych bon motów od niego nie usłyszymy, a inteligencję trzyma schowaną głęboko w kieszeni. Taki grubio ciosany, styrany życiem one-man-army - nudny, pozbawiony ikry, banalny morderca, którego działalność sprowadza się do seksu oraz zabijania. Ale na tym polu też jest kiepsko, bo mając na uwadze powyższy opis bohatera, ktoś uwierzy, że będzie obiektem pożądania (spełnionego zresztą) dla bohaterek granych przez J.Albę, M.Rodriquez oraz L.Lohan i jej mamuśkę? A sceny walki? Również kompletnie pozbawione finezji czy lekkości - wszystko wygląda trochę jak gry typu "slasher", gdzie postać idzie przed siebie, siecze mieczem/toporem itp. gdzie popadnie, krew tryska, głowy odpadają, ale myśli przewodniej w tym za bardzo nie ma. Z jednej strony rozumiem, że Maczeta nie będzie walczył z lekkością Neo z Matrixa, ale raczej będzie parł do przodu jak czołg - ale tu jest tak topornie, że nie ma na czym oka zawiesić.
W filmie jest kilka fajnych smaczków czy też tekstów (np. policjantka grana przez Albę mówi, że Maczeta to typ "nie wpierda*** się, bo Ci wypierd***"; oryginalny "schowek" na telefon w początkowej sekwencji; użycie kamery do sceny w basenie; ironiczny wydźwięk ma też Lohan, biegająca w przebraniu zakonnicy), ale jest ich zdecydowanie zbyt mało w stosunku do ogólnej nudy i scen, do których komentarza momentami brak słów. Klu programu, to scena, gdy Maczeta sięga ręką do wnętrzności jednego ze swoich zabitych przeciwników, wyjmuje mu jelita i wyskakuje przez okno używając jelita jak liny... Naprawdę niełatwo mnie zniesmaczyć czy obrzydzić, ale to jest zdecydowanie przesada.
Jak dla mnie jest to nie tylko najsłabszy film Rodriqueza, ale i jeden z najsłabszych, jakie widziałem w ostatnich kilku latach.
Zdecydowanie odradzam.
Ocena: 4
Tutaj tego "uroku" jest niestety jak na lekarstwo, pozostały głównie flaki, krew i brak sensu.
Historia jest prosta: były agent zostaje wmanewrowany w postrzelenie kandydata na prezydenta i stara się dociec kto i dlaczego go wrobił, a sam jednocześnie stara się uciec przed policją. Przy tego typu opowieści, podstawa to główny bohater. Musi być wiarygodny i mieć charyzmę, aby chciało mu się "kibicować". W tej kwestii jest niestety porażka na całej linii! Danny Trejo za bardzo grać nie umie, bazuje na swojej... ehm... nietypowej aparycji i do drugo-, trzecioplanowej roli oprycha nadaje się bardzo dobrze (na filmwebie ktoś nawet podaje: "62 razy zagrał mordercę, 25 razy gwałciciela, 19 razy mordercę-gwałciciela", ale nie wiem czy ktoś to faktycznie dokładnie liczył ;)), ale obsadzenie go w głównej roli, to niestety zupełnie nietrafiony strzał Rodriqueza.
Ale może jak Trejo jest jego kuzynem, to wyprosił to na niedzielnej, rodzinnej kolacji?...
W każdym razie - jak napisałem - decyzja fatalna w skutkach dla całego filmu. Maczeta w wersji Danny'ego zupełnie pozbawiony jest uroku czy charyzmy, zbyt wiele celnych bon motów od niego nie usłyszymy, a inteligencję trzyma schowaną głęboko w kieszeni. Taki grubio ciosany, styrany życiem one-man-army - nudny, pozbawiony ikry, banalny morderca, którego działalność sprowadza się do seksu oraz zabijania. Ale na tym polu też jest kiepsko, bo mając na uwadze powyższy opis bohatera, ktoś uwierzy, że będzie obiektem pożądania (spełnionego zresztą) dla bohaterek granych przez J.Albę, M.Rodriquez oraz L.Lohan i jej mamuśkę? A sceny walki? Również kompletnie pozbawione finezji czy lekkości - wszystko wygląda trochę jak gry typu "slasher", gdzie postać idzie przed siebie, siecze mieczem/toporem itp. gdzie popadnie, krew tryska, głowy odpadają, ale myśli przewodniej w tym za bardzo nie ma. Z jednej strony rozumiem, że Maczeta nie będzie walczył z lekkością Neo z Matrixa, ale raczej będzie parł do przodu jak czołg - ale tu jest tak topornie, że nie ma na czym oka zawiesić.
W filmie jest kilka fajnych smaczków czy też tekstów (np. policjantka grana przez Albę mówi, że Maczeta to typ "nie wpierda*** się, bo Ci wypierd***"; oryginalny "schowek" na telefon w początkowej sekwencji; użycie kamery do sceny w basenie; ironiczny wydźwięk ma też Lohan, biegająca w przebraniu zakonnicy), ale jest ich zdecydowanie zbyt mało w stosunku do ogólnej nudy i scen, do których komentarza momentami brak słów. Klu programu, to scena, gdy Maczeta sięga ręką do wnętrzności jednego ze swoich zabitych przeciwników, wyjmuje mu jelita i wyskakuje przez okno używając jelita jak liny... Naprawdę niełatwo mnie zniesmaczyć czy obrzydzić, ale to jest zdecydowanie przesada.
Jak dla mnie jest to nie tylko najsłabszy film Rodriqueza, ale i jeden z najsłabszych, jakie widziałem w ostatnich kilku latach.
Zdecydowanie odradzam.
Ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz