środa, 24 sierpnia 2011

14...15...16... Licznik bije


Meczu w wykonaniu polskiej drużyny - czy to klubowej czy reprezentacji - nie oglądałem kilka ładnych lat. Powód chyba jest oczywisty - katastrofalny poziom prezentowany przez polskie zespoły, które jak się zdaje uprawiają zupełnie inną dyscyplinę - "piłkę kopaną" albo coś w tym guście, bo na "piłkę nożną" znaną z aren międzynarodowych to na pewno nie wygląda.
Ale skoro ostatnio czytam i słucham, jakiego to Wisła ma świetnego dyrektora sportowego, który za drobne ściąga piłkarskie perły; jak te wymienione "perły" pod okiem znakomitego trenera szybko się zgrały i tworzą mocną drużynę,
a na dokładkę mamy jeszcze supergwiazdę z Izraela, to zaczyna się tlić nadzieja. W dodatku udało się w meczu u siebie wywalczyć naprawdę dobry rezultat, rywal nie wydaje się z najwyższej półki (mistrz Cypru), więc po 15 latach czekania wygląda, że jest realna szansa na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Postanowiłem być świadkiem tego jakże doniosłego i historycznego wydarzenia.
Niestety, rzeczywistość okazała się na tyle dołująca i żenująca, że większość z tych 90 minut spędziłem na kręceniu z niedowierzaniem głową. Mistrz Cypru (CYPRU!!!) zdominował kompletnie mecz mając piłkę w posiadaniu przez ponad 60% czasu gry, oddając niemal trzy razy więcej strzałów (22-8), dwa razy więcej strzałów celnych (6-3), wymieniając blisko dwa razy więcej podań (624-338). Oczywiście same statystyki nie grają i nie wygrywają, tylko że w tym przypadku liczby te i tak nie oddają przewagi APOELu! Cypryjski zespół po prostu rozlokował się na połowie Wiślaków i konstruował jedną akcję za drugą. Niektóre akcje udawało się rozbić wcześniej, ale wielokrotnie zawodnicy Wisły
byli ogrywani dosłownie jak dzieci. Dobrze, że cały czas na ekranie telewizora widniała informacja, kto gra w tym meczu, bo patrząc na lekkość i łatwość z jaką Cypryjczycy mijali 2-3 Wiślaków, albo jak 4 podaniami "z klepki" rozkładali całą obronę na czynniki pierwsze, można by podejrzewać, że to jak nic musi być Xavi/Rooney z kolegami.
Cypryjczycy byli lepsi w każdym aspekcie, począwszy od taktyki, przez motorykę i technikę, na kreatywności kończąc. Były takie momenty, w których przeprowadzali huraganowe ataki (np. okolice 24-29 minuty), w  czasie których Wisła wyglądała jak dzieci zagubione we mgle. 
W trakcie całego meczy może raptem 4-5 minut było wyrównanych - wtedy, gdy Wisła strzeliła gola na 2-1. To wybiło Cypryjczyków z uderzenia, ale - jak napisałem - raptem na kilka minut. Potem znów wrzucili wyższy bieg i ponownie zaczęła się obrona Częstochowy. Nie wierzyłem, że uda się wytrwać ten napór, no i się nie udało.
I przyznam szczerze, że nawet się cieszę. Wisła w żaden sposób nie zasłużyła na awans. Po raz kolejny tylko obnażyła słabość (delikatnie mówiąc) naszej piłki. Jesteśmy chłopcami do bicia dla wszystkich i w najbliższym czasie się to
nie zmieni. Personalnie nawet nie ma sensu wskazywać najsłabszych elementów układanki, bo wszyscy w zespole Wisły byli fatalni - a to, że np. Pareiko w kuriozalny sposób wepchnął sobie piłkę do bramki, też nie ma specjalnego znaczenia. Jestem pewiem, że w taki czy inny sposób w ciągu kilku następnych minut APOEL i tak gola by zdobył.
W kwestii taktyki można tylko powiedzieć, że było potężnym błędem ze strony Maaskanta ustawiać zespół tak defensywnie, jeśli zawodnicy mają tak słabe przygotowanie kondycyjne. Od dawna wiadomo, że bieganie za piłką rozgrywaną przez przeciwnika jest ekstremalnie męczące i można się za to brać tylko, gdy ma się żelazne płuca. Jak dwa lata temu Inter grał z Barceloną to też zaczął pękać, ale to było na kilkanaście minut przed KOŃCEM meczu, a nie
od jego początku!
Po raz kolejny też okazało się, że tak jak alkoholik nie potrafi się przyznać do swojego nałogu i na przeróżne sposoby się usprawiedliwia, tak jest i z naszą piłką - cały około-piłkarski światek opowiada brednie, tłumacząc piłkarzy w sposób przezabawny i rozgrzeszający prezentowany przez nich poziom.
Jeśli w 15 minucie meczu komentator ma pretensje do Wisły, że za szybko rozegrała rzut wolny, bo powinni szanować piłkę (znaczy się grać na czas), to mina mi rzednie - bo czyż po kwadransie gry, nie jest aby MINIMALNIE za wcześnie na granie na czas? Jeśli w 25 minucie meczu słyszę komentarz w stylu "tak jak się wszyscy spodziewali w okolicach 25 minuty Wisła zaczyna tracić siły...", to z kolei myślę sobie, jaki ze mnie straszny laik, bo ja się w ogóle bym nie spodziewał, że jakikolwiek zespół, nawet z niższej półki, ale walczący o Ligę Mistrzów, może stracić siły po 20 minutach gry. A jeśli Maaskant po meczu stwierdza, że naszej piłki nie dzieli przepaść od LM, bo do awansu brakowało Wiśle 3 minut, to myślę sobie, że chyba oglądał inny mecz, bo na mój skromny gust to wynik 3-1 jest naprawdę NAJNIŻSZYM Z MOŻLIWYCH wymiarów kary, zupełnie zaburzającym faktyczny obraz meczu.
Powinno być 4-0 i wtedy nikt by może takich bzdur nie opowiadał.
A pozytyw z tego meczu jeden jest.
Znów na kilka lat wyleczyłem się z oglądania polskich zespołów.
Pozostanę jednak przy "normalnej" piłce nożnej.
A licznik "czekamy na LM" bije i raczej szybko się nie zatrzyma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz