piątek, 2 września 2011

Transatlantic - "Live In Europe" (DVD)

Pojedynki z diabłem i inne takie...

Płyta dokumentuje występ zespołu z listopada 2001 roku w Holandii i pokazuje zespół w fantastycznej  formie. Panowie Morse, Portnoy, Trawavas oraz Stolt odgrywają 2/3 swojego ówczesnego repertuaru, prezentując pełnię umiejętności, polotu oraz przede wszystkim muzyczną chemię, łączącą całą czwórkę. A właściwie piątkę, bo jako osoba wspomagająca, występuje tu jeszcze Daniel Gildenlow z Pain Of Salvation.
Efekt jest powalający. Pomimo tego, że dawka muzyki jest ogromna (blisko 2,5 godziny), a nagrania wielowątkowe, pełne instrumentalnych wygibasów, wymagające skupienia nie tylko od muzyków, ale także od słuchaczy, jest to miód dla uszu. Lekkość z jaką wszystko jest odgrywane, płynność, polot - wszystko to sprawia, że tą muzykę chłonie się z niezwykłą przyjemnością.
Ostatnio czytałem, że jakiś student będzie bił rekord w najdłuższym prowadzeniu wykładu. Transatlantic bez problemu mógłby pobić rekord w czasie grania, bo oglądając to DVD niezmiennie mam uczucie, że gdyby ktoś im powiedział "Idźie na scenę i grajcie, ile dacie radę..." to po miesiącu sam musiałby ich w końcu ściągnąć siłą ze sceny, bo ekipa by sobie grała... i grała... i grała... grała...
Tym bardziej, że muzycy świetnie się czują razem na scenie, wiele jest tu humoru i luzu. Szczególnie dotyczy to Neala Morse’a, który poza wkładem czysto muzycznym pełni tu funkcję konferansjera oraz komika, a robi to z taką lekkością, że po prostu widać, że kocha być na scenie. Ale bawi się świetnie cała ekipa - znakomicie widać to np. we fragmencie “Stranger In Your Soul”, gdy Gildenlow staje razem ze Stoltem i Trawavasem na przodzie sceny i zaczynają gitarowo-basowe wypieprzanie, a Morse sprintem biegnie do Portnoya i zaczyna go “wspomagać” w bębnieniu.
Cały koncert jest bardzo równy. Warto jednak zwrócić szczególna uwagę na “Suite Charlotte Pike Medley”, składające się oczywiście z “Suite Charlotte Pike” oraz odegranej niemal w całości drugiej połowy “Abbey Road” The Beatles (brakuje tylko “Sun King”). Jest tu wszystko: rock, metal, jazz, blues, beatles’owy feeling, dynamika i energia. W końcowej partii Morse, Stolt oraz Gildenlow robią sobie jeszcze małe G3 i ścigają się minisolówkami, a następnie pałeczkę przejmuje Trawavas i odgrywa kapitalne solo na basie. Znakomite wrażenie robi także “We All Need Some Light”, zadedykowana ofiarom zamachu z 11 września. Ta piękna ballada jest bardzo fajną przeciwwagą dla pozostałych kolosów; odegrana jest w niezwykle ciepły i nastrojowy sposób, a pełne emocji solo Morse’a na akustyku kładzie na łopatki.
Jedyne co kuleje w przypadku tego koncertu, to strona realizacyjna. O ile dźwięk jest w porządku, to wizja pozostawia niestety sporo do życzenia. Jakość obrazu i jego szczegółowość nie jest najlepsza, do tego dochodzi oświetlenie, które jest źle dobrane (czerwień, fiolety) oraz praca kamery. Niestety, nieraz zdarza się “zgubić” grającego - np. solówkę gra Gildenlow, a zamiast tego my widzimy Stolta.
Ale oglądając koncert nie zwraca się na to zbyt wielkiej uwagi, bo za dużo się dzieje od strony muzycznej. A to ona jest przecież najważniejsza i w tym przypadku godna największych zachwytów. Czapki z głów.



Wykonanie: 9 Znakomite i rewelacyjne. Trzeba to mieć!
Produkcja: 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz