środa, 15 stycznia 2014

Treściwą serią po Deep Purple cz. 3 - recenzje płyt Burn, Stormbringer oraz Come Taste The Band

Burn
Skład: David Coverdale - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Glenn Hughes - bas; Ian Paice - perkusja (Mk III)
Rok wydania: 1974
Ocena: bardzo dobre; każdy powinien się zapoznać - 8/10

Po kłótniach w zespole nastąpiły dwie zmiany w składzie: David Coverdale zastąpił Gillana, a  Glenn Hughes - Glovera i zmiany te od razu są słyszalne. Coverdale nieco mniej kombinuje z liniami wokalnymi, śpiewa bardziej miękko, co w połączeniu ze sporą ilością chórków sprawia, że wokalnie album brzmi dość delikatnie. Bas także jest lżejszy, jest go jednak więcej, jest gęściej położony, a czasami wręcz przejmuje od Blackmore'a pałeczkę w prowadzeniu nagrań. Ciekawie brzmią tutaj także klawisze, które są mocno zróżnicowane brzmieniowo - począwszy od dźwięków fortepianu, przez klasyczne, purple’owskie hammondowanie oraz mocniejsze tła, na klimatach zbliżonych do Eloy kończąc. Na albumie jest sporo naleciałości bluesowych, soulowych czy funkowych, co sprawia, że album brzmi zdecydowanie luźniej, a rockowy pazur pojawia się tylko okazjonalnie. Wiele nagrań jest opartych raczej na niemal skocznym pulsie sekcji i lekkim pogrywaniu Lorda niż na zadziornych riffach i ciężkim Hammondzie. W efekcie płyta brzmi dość nietypowo jak na Purpli - w wielu momentach pojawiają się skojarzenia z Santaną, Eloy czy Grand Funk Railroad. Chociaż nie wszystko się na tym albumie udało (rozciapciane “Might Just Take Your Life”), to wśród luźniejszych brzmieniowo dokonań Deep Purple (w stylu “Stormbringer”, “Fireball” czy “Bananas”), “Burn” to zdecydowanie najciekawsza propozycja.
Są tu dwa nagrania znakomite: rozpędzone i najostrzejsze “Burn” z dynamicznymi partiami Lorda oraz fenomenalnie zaśpiewany bluesrock "Mistreated" z prostym, ale zapadającym w pamięć motywem gitarowym i długimi partiami instrumentalnymi, w których niepodzielnie rządzi Blackmore. Świetne wrażenie robi także pulsujące “Sail Away”, perkusyjno-elektroniczny instrumental “‘A’ 200” (oba numery to granie wybitnie niepurpurowe) oraz luzackie, ale niepozbawione pazura "What's Goin’ On Here" z jazzującymi klawiszami.

Stormbringer
Skład: David Coverdale - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Glenn Hughes - bas; Ian Paice - perkusja (Mk III)
Rok wydania: 1974
Ocena: poprawnie, ale przeciętnie; można posłuchać - 5/10

Płyta przeciętna, jedna z najsłabszych w dorobku Deep Purple. Sprawia wrażenie odrzutów po "Burn", co do pewnego stopnia na pewno jest prawdą, bo przecież oba albumy wydano w tym samym roku. Zupełnie zmieniły się akcenty w stylistyce - tutaj to rock jest dodatkiem do mieszanki blues-soul-funkującej, a muzyka jest luźna i bardzo rytmiczna. Gitara jest mocno schowana, nie ma rozbudowanych solówek (ciekawie wypada właściwie tylko riff w "Stormbringer" oraz riff oraz solo w "The Gypsy"). Podobnie jest z Lordem, który jeśli już się pojawia, to odzywa się lekkim ozdobnikiem, często syntezatorowym, a jego solówek jest jak na lekarstwo. Bez dwóch zdań najmocniej daje się słyszeć bas, który kilka nagrań prowadzi niemal samodzielnie, wygrywając motyw przewodni (choćby świetny motyw w “You Can’t Do It Right”). “Stormbringer” to niestety Purple z wybitymi zębami, a także dość wypaleni i wyzuci z pomysłów. Czasem można potupać nóżką do rytmu, kilka ciekawych momentów jest, ale ogólnie płycie brakuje i pasji, i polotu, i pazura.
Relatywnie najlepsze jest - choć jest to poziom zaledwie dobry - "Stormbringer" z miarowym riffem oraz "The Gypsy" z najciekawszym na płycie motywem gitarowym. Swój urok ma także “Hold On” z soulowym, pozytywnym feelingiem, najdłuższą partią gitarową i krótką solówką Lorda.

Come Taste The Band
Skład: David Coverdale - wokal; Tommy Bolin - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Glenn Hughes - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IV)
Rok wydania: 1975
Ocena: jest lepiej niż dobrze, ale jeszcze nie bardzo dobrze - 7/10

Blackmore opuścił zespół, aby zająć się swoim własnym projektem - Rainbow, ale że reszta Purpli chciała grać dalej, to w zespole pojawiło się zastępstwo - Tommy Bolin. I trzeba przyznać, że ten pierwszy album bez Blackmore’a prezentuje się ciekawie i znacznie lepiej od poprzedniego, z Ritchiem w składzie. Nadal bardzo ważny jest bas, ale już nie dominuje tak, jak na "Stormbringer". Zdecydowanie więcej jest klawiszy, choć Hammondów nadal niewiele. Bolin gra ostro, zadziornie, krzesze naprawdę konkretne riffy (“Dealer”, “Drifter”, “Love Child”), lubi luzacko pomielić (“Gettin’ Higher”), a gdy trzeba dodaje ciekawe zagrywki, które ozdabiają nagrania i dodają im nieco drapieżności (choćby świetne dźgnięcia w “I Need Love”). Gitarzysta dobrze czuje się także w dość luzackich, improwizowanych solówkach. Muzyka to nadal rockowo-funky-soulowy miks, ale równowaga jest tutaj o niebo lepiej zachowana, a całość ma werwę i brzmi świeżo. Szkoda, że Bolin wkrótce po nagraniu “Come Taste The Band” zmarł na skutek przedawkowania narkotyków. Gra tutaj bowiem naprawdę na poziomie, a dodatkowo maczał palce w tworzeniu wszystkich najlepszych kompozycji na płycie. Ale stało się tak, a nie inaczej, a Purple aż na 9 lat zawiesili działalność.
Wprawdzie nie ma tutaj żadnego nagrania wybitnego (jest za to "This Time Around", przedziwny soulowy potworek, będący jednym z najgorszych numerów w historii DP), ale patrząc całościowo, jest to więcej niż dobre, solidne granie. Na uwagę zasługuje “Gettin' Tighter", przybrudzone i chropowate “Dealer”, ciężkie "Drifter" oraz mocarne "Love Child" z odjechaną partią instrumentalną. Do tego kanciaste "Owed to "G"", a na koniec "You Keep On Moving" z rozbudowanym, basowym wstępem, a potem najdłuższymi na płycie solówkami Lorda i Bolina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz