wtorek, 21 stycznia 2014

Treściwą serią po Deep Purple cz. 4 - recenzje płyt Perfect Strangers, The House Of Blue Light oraz Slaves And Masters

Perfect Strangers
Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IIb)
Rok wydania: 1984
Ocena: genialne, zachwycające; arcydzieło - 10/10

Powrót po 9 latach w klasycznym składzie. Przede wszystkim płyta jest pełna werwy, jest żywiołowa i porywająca. Kapitalne wyważono wszystkie elementy: dynamikę, melodie i zadziorność. Czuć, że wszyscy dzięki przerwie złapali świeżość, dzięki czemu nagrania kipią powerem i energią. Ciężko tu któregoś nagrania nie wymienić, bo nawet te relatywnie nieco słabsze mają charakter i przykuwające uwagę elementy. Mnóstwo kapitalnych zagrywek Glovera oraz Lorda (wejście do "Perfect Strangers" to w sumie taki organowy odpowiednik riffu w "Smoke..." - czy można wskazać bardziej charakterystyczny klawiszowy/Hammondowy motyw w historii muzyki?). Piękne solówki Ritchiego (“Wasted Sunsets”) i sporo pełnego rozmachu mielenia (“Knocking…”, “Hungry Daze”). Wszystko to sprawia, że jest to najlepsze granie od czasów "Machine Head", a aż do dnia dzisiejszego nic równie kapitalnego nie stworzyli.
Trzy absolutne klasyki zespołu: mocarne i mistrzowsko zaśpiewane "Perfect Strangers", "Knocking At Your Back Door" z niepokojącym wstępem, kapitalnym rockowym drivem i świetnymi napędzanymi przez Blackmore'a dwoma fragmentami instrumentalnymi; oraz "Son Of Alerik"* - genialny 10-minutowy instrumental z profesorską grą Ritchiego i równie znakomitą, mocną rolą Glovera - jest i nastrojowo i z zębem. Do tego petarda "Gypsy's Kiss", "Hungry Daze" ze świetnym motywem przewodnim oraz zadziorne "Not Responsible"*.

* Oryginalna wersja winylowa nie zawierała tych dwóch nagrań. “Not Responsible” pojawiło się na wydaniu CD, a “Son Of Alerik” - dopiero na wersji zremasterowanej, która ukazała się w roku 1999. Szczególnie bez tego drugiego nagrania ciężko sobie wyobrazić “Perfect Strangers”, podobnie zresztą jak “Machine Head” bez “When A Blind Man Cries”.

The House Of Blue Light
Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IIb)
Rok wydania: 1987
Ocena: po prostu dobra płyta - 6/10

Płyta zdecydowanie lżejsza, mocno ciążąca ku przebojowości. Muzyka jest łagodniejsza, rozmiękczona, rytmiczna, chwilami niemal skoczna. Efekt pogłębia jeszcze delikatna produkcja, która sprawia, że nawet tam, gdzie mamy żywsze granie, to wszelkie rockowe zadziory zostają przeszlifowane (“Dead Or Alive”, dodatkowo jeszcze mocno chaotyczne). Gitary są nieco w tle, mocno słychać natomiast sekcję, a także Lorda, często odzywającego się syntezatorem i fortepianem. Brzmienie całości mało purple'owskie, w szczególności niektóre refreny są sztucznie wygładzone (“Black & White”), czy wręcz przesłodzone (“Call Of The Wind”).
Płyta dzieli się na dwie części. Pierwsze pięć numerów, to zdecydowane postawienie na melodyjność i przebojowość, co niestety wyszło raczej nieszczególnie i dość mdławo - warte uwagi jest właściwie tylko “Unwritten Law". Druga część jest ciekawsza, choć żadne nagranie nie wyskakuje ponad ocenę “dobry plus”. Mamy tu najlepsze na płycie "Strangeways" z przykuwającymi uwagę klawiszami i jedyną na płycie rozbudowaną partią instrumentalną; dynamiczne "The Spanish Archer" ze świdrującymi partiami gitary, rytmiczne "Hard Lovin' Woman" oraz lekko bluesujące "Mitzi Dupree",  z przyjemnie surową solówką Blackmore’a.

Slaves And Masters
Skład: Joe Lynn Turner - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk V)
Rok wydania: 1990
Ocena: poniżej przeciętnej; płyta, jakich były tysiące - 4/10

Najsłabsza płyta w dorobku Deep Purple. Przede wszystkim w ogóle nie jest purple'owa, a właściwie nie jest też rockowa. Utrzymana jest w klimacie przebojowo nastawionych kapel poprockowych czy pudel metalowych lat 80. A co najgorsze - poziom nagrań jest mizerny, jakby sami muzycy nie czuli się dobrze w takiej, zalatującej plastikiem stylistyce. Wokalista - choć do Gillana startu nie ma - staje na wysokości zadania, przy czym jest to śpiewanie bardzo rozmiękczone. Lord często sięga po syntezotorowe brzmienia, tak typowe dla całej dekady. Gitara  wycofana i na całej płycie raptem kilka razy ciekawie się odzywa. Basu tutaj praktycznie nie słychać, jest za to mocna i wyrazista perkusja. Cały album jest niestety mdławy i pozbawiony ikry. Muzyka jest przygaszona, brakuje rockowego pazura - w wielu miejscach aż prosi się o konkretniejsze pohałasowanie, czasem czuć, że już-już dadzą czadu… Tymczasem - nic z tego - dalej jest ciągnięty ten sam motyw, to samo tempo, w tym samym, pozbawionym jaj stylu. Nagrania są też zbyt długie i sprawiają wrażenie sztucznie rozciągniętych czasowo, a wszystko to w sumie kompletnie zabija płytę.
Najsensowniej wypada "Wicked Ways" z fajną partią instrumentalną, "Fire In The Basement" z dużą ilością wesolutkich zagrywek Lorda oraz dynamiczne “Cut Runs Deep”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz