piątek, 20 grudnia 2013

Treściwą serią po Deep Purple cz. 2 - recenzje płyt In Rock, Fireball, Machine Head, Who Do We Think We Are

In Rock
Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IIa)
Rok wydania: 1969
Ocena: genialne, zachwycające; arcydzieło - 10/10


Płyta przełomowa dla muzyki w ogóle i kwintesencja rockowego grania. Wykonano tutaj bardzo duży krok w stosunku do wcześniejszych płyt, nawet do bardzo dobrej poprzedniczki. Muzyka zyskała na ciężarze, energii i dynamice, do czego swoje cegiełki dołożyli wszyscy muzycy. Bardzo wiele dała zmiana wokalisty - Gillan śpiewa z zębem, z ogniem, nie boi się wrzasnąć, krzyknąć. Bez problemu wchodzi w wysokie rejestry i umie stopniować napięcie. Blackmore niemal każde nagranie okrasza kapitalnym, konkretnym i mięsistym riffem, a także świetnie współpracuje - zarówno z Lordem (znakomita kłótnia w “Speed King”), jak i Gloverem (“Bloodsucker” czy “Livin Wreck”). Sekcja mocna, lepiej zgrana, świetnie narzucająca rytm, z o wiele mocniej akcentowanym basem - to też zasługa nowego człowieka na pokładzie (świetny puls Glovera w “Flight Of The Rat” czy zawijaski w “Living Wreck”). W każdym numerze mamy rozbudowane, pachnące improwizacją partie instrumentalne z kłótniami lub następującymi po sobie solówkami Lorda i Blackmore’a. Wszystko jest odpowiednio dawkowane, zgrane i soczyste.
Genialne "Child In Time" z fantastycznym stopniowaniem napięcia, niesamowitą partią organów, wibrującymi zaśpiewami Gillana oraz nieokiełznanym solo Ritchiego. Do tego "Speed King" - czadowe, szybkie granie, przerywane organowymi wstawkami; "Hard Lovin' Man" z ciężkim i mrocznym brzmieniem gitary i organów, a potem lekko odjechaną częścią instrumentalną. Mocno pulsujące i falujące "Bloodsucker", rozpędzone “Flight Of The Rat” oraz miarowe, wolne “Into The Fire”.


Fireball
Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IIa)
Rok wydania: 1971
Ocena: po prostu dobra płyta - 6/10


Album dobry, równy, ale pozbawiony nagrań genialnych. Jest łagodniejszy od poprzedniczki i następczyni - nie ma ich energii, koncentracji  i soczystości. Więcej jest luzu, przestrzeni, a całość ucieka w stronę bluesrockowych brzmień. Wokal tym razem bez "ekscesów", wrzasków, znacznie mniejszy jest też ładunek emocji i mniej pazura. Riffy niezłe, ale nie zapadają w pamięć jakoś szczególnie, a samo brzmienie jest mniej agresywne (choć momentami są to świetne partia, jak choćby w “Demon’s Eye”). Podobnie gra Lorda - choć na poziomie - nie powala na kolana. Większe skupienie na rytmie, wszystko jest bardziej żwawe, żywsze, momentami niemal wesołe (żartobliwe “Anyone's Daughter”, utrzymane w spokojnym rytmie, luźne “No No No” czy “The Mule”, pomimo nerwowego rytmu perkusji). Nawet klawisze są tu momentami prawie "skoczne". Płyta to swego rodzaju purple'owski "skok w bok", którego słucha się dobrze, ale nic ponadto, a niektóre fajne pomysły zupełnie nie wypaliły (bardzo mocno skontrastowane “Fools” z ciężkimi fragmentami jako przeciwwaga do bardzo spokojnych fragmentów, które niestety nudzą; nagranie bardzo długie, bo blisko 8,5 minuty, a niewiele ciekawego tam się dzieje).
Miarowe, trochę mroczne "Demons Eye", bardzo rytmiczne "Strange Kind Of Woman" (strona B singla), szybkie i energetyczne "Fireball" oraz “No No No” z mocnymi akcentami basowymi i rozbudowanymi partiami instrumentalnymi.


Machine Head
Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IIa)
Rok wydania: 1972
Ocena: genialne, zachwycające; arcydzieło - 10/10


Najlepszy album Deep Purple. Stylistycznie jest to powrót do "In Rock" - mocna i ostra gitara, mocny puls basu i miarowe bębnienie perkusji oraz mocarne, chwilami niemal mroczne, brzmienie klawiszy. Każdy z muzyków jest w wybornej formie, wygrywając rzeczy perfekcyjne, a przede wszystkim - tworzące genialne wręcz kompozycje. Świetna dyspozycja Gillana (wrzaskliwa wściekłość w “Highway Star”, majestatyczność w “Smoke On The Water”), porywające partie solowe Lorda oraz Ritchiego. Każda nuta i dźwięk na swoim miejscu, nie ma tutaj muzycznego lania wody. Rewelacyjne operowanie tempem, świetne, zapadające w pamięć melodie. Jest surowo, a jednocześnie mocarnie, choć trafiają się też rzeczy odegrane bardziej na luzie - nieco funkujące “Mayby I’m A Leo”, “Never Before” czy “Lazy”. Ale, że każde nagranie ma swój charakter, to od razu przykuwa uwagę. W sumie o poziomie płyty wiele mówi to, że nawet te relatywnie najsłabsze nagrania,to klasa bardzo dobra, a aż cztery numery trzeba bezwzględnie zaliczyć do purple’owskiego top ten.
"Smoke On The Water" z najklasyczniejszym z riffów, mistrzowskimi klawiszami, które stanowią "obudowę" dla linii wokalnej oraz nerwowo buczącym basem. Porywające, odegrane z niesamowitym luzem "Lazy", w 2/3 instrumentalne, nieco jazzujące, z fenomenalną współpracą gitary i Hammonda. Przepiękny blues "When A Blind Man Cries" z delikatną, snującą się solówką Blackmore'a (strona B singla). Znakomite jest także "Highway Star" - istny muzyczny żywioł, z fenomenalnym wokalem, fenomenalnym Lordem i rozpędzająca się solówka Ritchiego; dynamiczne i chropowate "Pictures Of Home" z ostrymi zagrywkami gitary i wstawką Glovera oraz luźne, pulsujące "Never Before" z beatlesowatym zwolnieniem.


Who Do We Think We Are
Skład: Ian Gillan - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Roger Glover - bas; Ian Paice - perkusja (Mk IIa)
Rok wydania: 1973
Ocena: poprawnie, ale przeciętnie; można posłuchać - 5/10


Znów po płycie genialnej mamy mocne tąpnięcie, większe nawet niż w przypadku “Fireball”. Podobnie jak na tamtym albumie, mamy tu do czynienia z graniem bardziej na luzie, bez takiej zadziorności i koncentracji. Nagrania się rozmywają, brakuje ciekawych pomysłów nawet na to, by zapełnić nimi 34 minuty muzyki. Tempa spokojniejsze, miarowe, brakuje zaskoczenia i zmian w dynamice (strasznie rozmemłane “Our Lady”). Dość stonowany wokal, pozbawiony pazura, rozmiękczony. W dodatku linie melodyczne są ogólnie rzecz biorąc średnie, czasami zupełnie nietrafione (“Smooth Dancer”), a co poniektóre wręcz irytują (“Mary Long”, “Our Lady”). Partie Jona i Ritchiego także są tutaj co najwyżej dobre, a gros nie pozostawia żadnego śladu w pamięci. Sporo fortepianowych klawiszy, mniejsza ilość ciężkich, masywnych dźwięków Hammonda.
"Woman From Tokyo" z dobrym riffem, ciekawym zwolnieniem i dużą ilością szybkich, fortepianowych klawiszy. Zadziorne, przyjemnie kanciaste "Rat Bat Blue" z mocarnym rytmem w stylu "Moby Dicka" Zeppelinów oraz bluesrockowe "Place In Time".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz