piątek, 6 grudnia 2013

Treściwą serią po Deep Purple cz. 1 - recenzje płyt Shades Of Deep Purple, The Book Of Taliesyn, Deep Purple

W tym roku minęło 45 lat od kiedy Deep Purple wydali swoją debiutancką płytę. Rocznicę tą zespół uczcił wydaniem nowego, dziewiętnastego już studyjnego krążka. W ciągu tych kilku dekad konflikty nieraz rozsadzały kapelę od środka i w sumie albumy były nagrywane w przeróżnych konfiguracjach, co nawet znalazło swoje odzwierciedlenie w powszechnie stosowanym oznaczaniu składu, aby nieco prościej było się połapać (od Mk I do Mk VIII - ciekawostka: wśród płyt brakuje oznaczenia Mk VI - to był skład, który wprawdzie żadnej płyty nie nagrał, ale że ekipę w składzie Gillan, Lord, Glover, Paice uzupełnił sam Joe Satriani, to uznano, że warto o nim pamiętać). Ale pomimo tego, a także faktu, że w trakcie kariery musieli stawić czoła kilku zmieniającym się muzycznym modom Purple pozostali sobą. Choć zdarzały im się wpadki, to jednocześnie dzięki kilku płytom zdefiniowali (razem z kilkoma innymi zespołami) hard rockowe brzmienie i zapracowali sobie na status muzycznej legendy.

Shades Of Deep Purple
Skład: Rod Evans - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Nick Simper - bas; Ian Paice - perkusja (Mk I)
Rok wydania: 1968
Ocena: jest lepiej niż dobrze, ale jeszcze nie bardzo dobrze - 7/10

Płytę nagrano w 18 godzin i z pewnością jest to słyszalne, zarówno w jakości brzmienia, jak i samych nagrań. Hard rocka jak na razie tutaj jeszcze nie ma, całość ma lekki, mocno piosenkowy charakter (te wszystkie “na na na” i “pa pa pa”). Spory jest udział organów Hammonda - Lord nie gra tutaj jeszcze wprawdzie z takim rozmachem, jak to później bywało, ale w każdym nagraniu jego dłuższa lub krótsza solówka jest. Blackmore odzywa się od czasu do czasu za pomocą zadziornych, kłujących dźwięków, ale “zwykłych” gitarowych riffów tutaj praktycznie nie ma. Sekcja gra dość szybko i gęsto, ale bez mocniejszego uderzenia. Wokal Evansa to raczej klimaty popowe niż rockowy zadzior i drapieżność. Na płycie są aż cztery covery, a że wszystkie zaaranżowano w ciekawy sposób, to właśnie one stanowią o sile albumu. Natomiast nagrania autorskie są głównie instrumentalne, co sprawia, że jeszcze mocniej rzuca się w uszy ich niedopracowanie (przy piosence można “zamaskować” instrumentalne niedociągniecia chwytliwą melodią). W każdym razie słychać wyraźnie, że jest to granie mocno improwizowane, którym ciężko się zachwycać.
Szczególnie warte uwagi jest "Help", które mocno zwolniono i w takiej dość smutnej, pulsujacej wersji, z sączącymi się organami i najciekawszym na płycie wokalem, robi kapitalne wrażenie. Mamy też pierwszy hit zespołu - rytmiczne, lekko zaostrzone gitarą "Hush" oraz "Hey Joe", w którym rdzeń nagrania oraz solówkę też odegrano wolniej i obudowano “bolerującymi”, rozbudowanymi partiami organów.  Z kompozycji autorskich najlepsze jest "Mandrake Root" - napędzane głównie organami, mocno improwizowany.

The Book Of Taliesyn
Skład: Rod Evans - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Nick Simper - bas; Ian Paice - perkusja (Mk I)
Rok wydania: 1969
Ocena: poprawnie, ale przeciętnie; można posłuchać - 5/10

Płyta wydana raptem trzy miesiące po debiucie i ten pośpiech niestety znów jest słyszalny. Jest trochę ostrzej, co najbardziej słychać w przypadku gitary, która zdecydowanie mocniej daje się we znaki. Organów jest za to nieco mniej, pojawiają się za to klawisze i elementy muzyki klasycznej. Nieco mocniejsza jest rytmika - zarówno bas, jak i perkusja są tu lepiej słyszalne. Niestety, pojedyncze fajne pomysł (“Shield” ma fajny nerw, a “Anthem” - niezłą melodię i ładnie przyozdobione jest smyczkami) nie przekładają się na równie dobre kompozycje. Nagrania napisane przez zespół - choć nieco lepsze niż na debiucie - nadal pozostawiają sporo do życzenia. To, co broniło poprzednią płytę, czyli covery tutaj także zawodzą - “We Can Work It Out” wyszło słabo, a “River Deep Mountain High” - bardzo nierówno.
Warto zwrócić uwagę na przebojowy, dynamiczny cover "Kentucky Woman" oraz chwytliwe, niemal wesolutkie "Wring That Neck" z nośnym motywem klawiszowym i fajnym pulsowanie basu. Ciekawie wypada także Instrumentalna część numeru czwartego, czyli "Exposition". No i jest jeszcze "River Deep, Mountain High" - mocno nierówne (dobry wokal, melodyjny refren, fajnie trzymajaca nagranie sekcja, ale gitara niewyraźna), często niespójne, ale ciekawie zmieniające klimat i z kapitalnymi fragmentami.

Deep Purple
Skład: Rod Evans - wokal; Ritchie Blackmore - gitara; Jon Lord - instrumenty klawiszowe; Nick Simper - bas; Ian Paice - perkusja (Mk I)
Rok wydania: 1969
Ocena: bardzo dobre; każdy powinien się zapoznać - 8/10

Znacznie dojrzalsza płyta. Nagrania przemyślane i bardziej spójne - na każdy numer jest pomysł, każde jest wyraziste i ma myśl przewodnią. Jeszcze więcej jest zadziorności i ostrości. O wiele ciekawsza gra Blackmore’a - o ile Lord od pierwszej płyty grał bardzo fajne rzeczy, to Ritchie dopiero tutaj brzmi ciekawie. Nadal nie są to wprawdzie riffy, tylko pobrzmiewanie bardziej w tle i dopiero w solówkach słychać go mocniej, ale ciekawych gitarowych zagrywek jest znacznie więcej (partie w “The Painter”, “Blind”, “Why Didn’t Rosemary”, początkowa część “Aprili”). Mocniej słychać zarówno bas, jak i perkusję (gęsto nabębnione “Chasing Shadows”). Tym razem wszystkie nagrania poza jednym (“Lalena”) są dziełem zespołu.
Magnum opus płyty i w ogóle całej twórczości składu Mk I jest bez wątpienia rozbudowane i wielowątkowe “April”, w którym jest i akustycznie, i rockowo, i klasycznie. Do tego delikatna, mocno klawiszowa ballada "Lalena", miarowe "Blind" z barokowo brzmiącymi klawiszami oraz ciekawą solówką gitarową, a także instrumentalne, zapętlone "Fault Line" przechodzące w luzackie, pełne pozytywnej energii i niemal skoczne "The Painter".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz